poniedziałek, 14 grudnia 2015

Przeczucie końca

Był wrzesień. Czternasty dzień września. Zaczęła się moja trzecia klasa gimnazjum. Z jednej strony fajnie. Super fajnie, bo kończę gimbazę, ale z drugiej... pomyśleć sobie, co jest przede mną? Mam projekt gimnazjalny, egzaminy,a do tego moja wychowawczyni zaszła w ciążę i odchodzi niedługo na przerwę. Cudownie, czyż nie?

Tak więc, nie cieszy mnie trzecia klasa. A tak poza tym, to nie tylko nie cieszy, ale i przeraża. Otóż to w ostatnim tygodniu szczerze wariowałem na myśl o szkole.
Wracając, zdam. Jestem tego pewny, bo nigdy z nauką problemów nie miałem. I będę mieć wszystko ostatni raz. Bal. Wigilię klasową...
A jak już jesteśmy w temacie świąt. Ostatnio boję się o nich myśleć. Mam takie dziwne coś, że mam wrażenie, że to będą ostatnie święta. No może i będą ostatnie w mojej klasie, ale ja czuję, że to coś więcej... Nie wiem, co zrobić. Czy to będą moje ostatnie święta naprawdę? Czy umrę?
A dzisiaj. Dzisiaj był mój jeden z najdziwniejszych dni. Tak po prostu. Obserwując światło wypadające przez szyby innych pokoi, poczułem taką atmosferę... świąteczną. Na myśl przyszło mi wiele rzeczy, które robiłem w poprzednie święta.
Ja... ja naprawdę się przestraszyłem. Bo od razu przyszła mi do głowy ta myśl o ostatnich świętach.
Boję się.
Nie czuję się jeszcze gotowy, by umierać.
Tak poważnie.
Nie mam jeszcze piętnastu lat. Mam urodziny w październiku.
Mam całkiem szczęśliwe życie. Mam rodziców. Oboje mają pracę, więc nie mamy żadnych problemów finansowych. Mam starszego brata. Jest teraz w liceum, więc czasem pomaga mi z lekcjami. Mam książki, które mogę i kocham czytać. I co najważniejsze. Mam kogoś. Mam chłopaka.
Naprawdę, nie czuję jeszcze potrzeby śmierci.
Zadzwonił telefon. Odebrałem. To Lee - mój chłopak właśnie.
- Hej - usłyszałem.
- No hej - mruknąłem.
- Masz parszywy humor? - zapytał. On jeden jedyny umiał mnie rozszyfrować nawet po dwóch wyrazach. Dziwne i fajne, nie?
- Taa... - Nie było nawet sensu udawać.
- Co jest?
- Nie wiem, czy... - zacząłem, ale mi przerwał.
- Przestań. Po prostu mi powiedz.
- A mogę nie przez telefon. Spotkajmy się.
- Okay. Tam gdzie zawsze - i rozłączył się.
Tam gdzie zawsze. Miejsce, w którym z reguły się spotykaliśmy. Ale tego łatwo można było się domyślić. Chodzi o park. Konkretniej lewą część parku, a jeszcze konkretniej to taką wielką wierzbę, która tak fajnie zakrywa wszystko dookoła. Nie raz spędzaliśmy tam czas, śliniąc się do siebie przez kilka godzin. I nikt nam nie przeszkadzał. Kiedyś ludzie tam jeszcze zaglądali, ale postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i zostawiliśmy jakieś tabliczki z dziwnymi i strasznymi napisami. Ludzie unikają tamtego miejsca. Jest prawie jak nasze własne. Ci nowi ludzi zawsze próbują tam zajrzeć.
Wyszedłem z domu. Poszedłem na przystanek, a tam wsiadłem w pierwszy lepszy autobus, gdyż każdy mi pasował. Jechałem około dziesięć minut, a potem przez jakieś pięć przechodziłem przez park. Gdy dotarłem na miejsce Lee jeszcze nie było. Usiadłem zatem pod drzewem i czekałem.
Po chwili między liśćmi pojawił się wysoki orzechowowłosy chłopak. Uśmiechnął się do mnie i przysiadł koło mnie, delikatnie całując w usta. Zadrżałem od tego gestu.
- Cześć - powiedział. - Zatem... Co ci dziś odwala, skarbie?
Uśmiechnąłem się.
- Hej. Po prostu... Poczułem święta.
- Przecież ty lubisz święta. - Przejechał mi dłonią po policzku. Znów zadrżałem.
- Tak myślę, ale...
- No co?
Objął mnie. Ułożyłem głowę na jego ramieniu.
- Czuję się, jakby to miały być ostatnie święta - wyrzuciłem na jednym wydechu.
Poczułem, jak Lee opiera się policzkiem o moje włosy.
- Udziela ci się ode mnie - mruknął.
- A może to tobie udziela się ode mnie? - zapytałem.
- Nie, bo ty nie wiesz, skąd się to u ciebie bierze. A ja wiem.
- Czyli o co chodzi?
- Jeszcze nie teraz.
- Co?
- Powiem ci, ale jeszcze nie teraz - powiedział i delikatnie mnie pocałował.
Oddałem pocałunek, tylko że o wiele głębiej, tak że przeszliśmy do czegoś... em... namiętnego. Namiętne pocałunki dwóch chłopaków pod drzewem w parku, zawsze spoko. No wiecie, like na facebook'u się należy!
Nie wiem ile to trwało, zanim oderwaliśmy się od siebie. Pewnie długo, lecz ja i tak uważam, że to stanowczo za krótko! Byłem takim typem osoby, która lubiła dużo bliskości ze strony innych. A że też z reguły dziewczyny tego oczekują od chłopaków, to podejrzewam, iż między innymi dlatego jestem gejem. W każdym bądź razie, w naszym związku na pewno nie gram roli tego dominującego. Raczej jestem tak zwanymi 'ciepłymi kluchami', czy jakoś tak. Ale... Lubię tę rolę. Nie myślcie sobie, że jestem jakiś dziwny, bo... Albo dobra, myślcie. I tak mam to gdzieś. Także tego... Tak naprawdę liczy się dla mnie zdanie tylko jednej jedynej osoby na cały ten świat. Jeśli jesteście mądrzy i inteligentni, to wpadliście na to, iż chodzi o Lee...
- Colin? Odpłynąłeś. - powiedział Lee.
- Przepraszam, zamyśliłem się.
- Zadręczasz się tymi świętami?
- Nie... Jesteś magiczny, potrafisz sprawić, że zapominam o takich sprawach.
Uśmiechnął się, a potem znów przyciągnął mnie do siebie i nastąpiła kolejna seria pocałunków. Zamknijcie zatem oczy i nie podglą... I sobie nas wyobraźcie.

Byłem już w domu i próbowałem zasnąć. Po mile spędzonych chwilach z moim chłopakiem, czułem się lepiej. Kiedy wróciłem do domu, od razu dopadły mnie złe przeczucia. Rzucałem się na łóżku, z trudem zasypiając na krótkie drzemki. W pewnym momencie złapał mnie dłuższy sen, a po głowie obijały mi się słowa: "udziela ci się ode mnie".
Obudziłem się już rano. Czułem się jakbym był po ciężkiej bibie, bo głowa nawala mnie niemiłosiernie. Rodzice pozwolili mi nie iść do szkoły. Tyle, że później nie było lepiej. Znów nie mogłem spać, a głowa znów bolała. Po spędzeniu tygodnia w domu, postanowiłem iść do szkoły. Mimo tego, że chodziłem jak pijak. Wciąż potykałem się o własne nogi, a oprócz tego nie mogłem się na niczym skupić, ale nie chciałem mieć jakichś dużych zaległości. Lee bardzo się o mnie martwił, a to było takie miłe i słodkie z jego strony. Mimo tak beznadziejnej sytuacji, dzięki niemu uśmiechałem się chwilami.
Chodziłem do lekarza, a nawet wielu różnych, ale nic nie mogło mi pomóc. Ból osłabił się dopiero pod koniec listopada... Albo się do niego przyzwyczaiłem.
- Naprawdę? To świetnie! - usłyszałem głos Lee z telefonu. Właśnie mu powiedziałem, że jest lepiej.
- No. Już mnie to męczyło. To może pójdziemy na spacer?
- Dobry pomysł, ale jeszcze coś robię... To może tak za godzinę?
- Jasne, mi pasuje.
- Tam, gdzie zawsze?
- Tak - uśmiechnąłem się sam do siebie.
Cieszyłem się z tego, że było lepiej. Naprawdę! To bardzo mi przeszkadzało w normalnym funkcjonowaniu. Rodzice w ogóle nie chcieli, żebym chodził do szkoły, ale przecież nigdy w życiu bym nie nadrobił tak długiej nieobecności. Co prawda, i tak na tych lekcjach byłem tak, jakby mnie nie było. Opuściłem się też w nauce, ale nic a nic nie chciało mi wejść do głowy. Spędzałem nad książkami czasem nawet około pięciu godzin, a jedyne co pamiętałem, to przedmiot, którego CHCIAŁEM się nauczyć. Nawet tematu nie znałem. Także załapałem kilka pał. A potem rodzice wysłali jakąś informację od lekarza do nauczycieli o moim beznadziejnym stanie i mi odpuścili. Troszeczkę.

Godzinę później przechadzaliśmy się po parku, trzymając za ręce. Szczerze ignorowałem reakcje ludzi... Jak im się nie podoba, niech nie patrzą. Bo jeśli para heteroseksualna jest jak najbardziej jawna, to nie ma z tym żadnych problemów. Geje i lesbijki – największe zło świata. Zabawne. Dlatego też postanowiłem najzwyczajniej w świecie się tym nie przejmować.
Prowadziliśmy luźną konwersację. Po raz pierwszy od... dłuższego czasu. Tęskniłem za tym, gdy wszystko było takie normalne, a bóle głowy mi nie dokuczały. Ogólnie, to zastanawiałem się, skąd to się brało. Lekarze nie umieli nic stwierdzić, a żadne leki mi nie pomagały... Może to przez, iż myślałem zbyt intensywnie? A moja głowa nie wytrzymywała mojego poziomu intelektualnego. Ah ta moja skromność. Nie no, ale to mogłaby być prawda. Zdałem sobie sprawę, że w takim razie powinienem zluzować. Bo w tym momencie myśli płynęły w mojej głowie z zawrotną prędkością. I ból postanowił chyba wykorzystać tę okazję, jako powrót.
Poczułem dziwne kłucie w czaszce. Skrzywiłem się.
- W porządku? - zapytał Lee, spoglądając na mnie z troską.
- Ta... - zacząłem, ale w tym momencie ból nasilił się. Miałem wrażenie, że rozsadza mi łeb, to było nie do zniesienia. Jęknąłem. - Niee...
A potem było już tylko ciemno.

Pip. Pip. Pip.
Co za denerwujący dźwięk.
Pip. Pip. Pip.
Ehh, niech to przestanie.
Pip. Pip. Pip.
O matko, co to za cholerstwo?
Pip. Pip. Pip.
Jęknąłem.
Pip. Pip. Pip.
Dotarły do mnie przytłumione głosy ludzi. Ich słowa były przepełnione jakby... radością, oczekiwaniem i podnieceniem... Cóż za dziwaczne połączenie.
Próbowałem sobie przypomnieć, co się stało, ale żadna myśl nie chciała nawiedzić mojej głowy. Szkoda.
Pip. Pip. Pip.
To dziwaczne cóś, tak jakby potwierdziło moje wcześniejsze słowa.
Otworzyłem oczy i na powrót je zamknąłem, gdy uderzyła mnie straszna biel.
- Obudził się – usłyszałem znajomy głos. Mama.
- No jasne, że się obudziłem – odparłem lekko zachrypniętym głosem. – Ludzie z reguły budzą się ze snu.
Usłyszałem cichy zbiorowy śmiech, toteż otworzyłem oczy. Ujrzałem całą moją szczęśliwą rodzinkę i jakiego starszego kolesia w białym fartuchu... Lekarz! Doktor! Czy ktoś w tym stylu. No, w każdym razie to wyjaśniało wszystko. Znajdowałem się w szpitalu, a te głupie pipnięcia, to nieznośna aparatura, do której zostałem podłączony.
- Byłeś w śpiączce przez trzy tygodnie – powiedział lekarz poważnym tonem.
Ja? Skąd u mnie śpiączka? I nagle dotarło do mnie... Bóle głowy. Niby lepiej. Spacer. Powrót bólów. Strasznie bolesny. Ostatnie, co pamiętam to splecione dłonie moje i Lee oraz przerażająca ciemność.
- Czy to znaczy, że... - zawahałem się – niedługo święta?
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na kretyna. Co jak co, ale takiego pytania się chyba po mnie nie spodziewali. Ale kurczę, no! Ja muszę wiedzieć takie rzeczy. Zawsze muszę.
- Tak – odparła moja mama powoli.
- A wrócę na nie do domu? - zapytałem cichutko.
To była chwila osądu. Święta były i będą dla mnie ważne już na zawsze.
- Tak – powiedział doktor, a ja odetchnąłem z ulgą.
Chwila, jaką ulgą?! Poczułem takie dziwaczne uczucie w sercu i to nie był pierwszy raz. Dopiero teraz to ogarnąłem. Mam przeczucie, że to moje ostatnie święta. I na jakiś czas przed mam dziwaczne bóle głowy i zapadam w śpiączkę... To chyba nie przedstawia się najlepiej, prawda? Czy ja jestem na coś chory? Może wypadałoby zapytać, co mi jest? Czy to nie najlepszy pomysł? A jeśli stwierdzili mi jakiegoś raka i nie ma dla mnie ratunku? Wahałem się, nie wiedząc, czy jestem gotowy, aby poznać prawdę. Ostatecznie zdecydowałem, że skoro dzisiaj dwa razy padł już wyraz tak, to chyba też muszę sobie odpowiedzieć tak.
Przełknąłem ślinę.
- A co mi jest?
- Och, nic poważnego...
- Będę żył?
- No jasne, że tak! Twoja mama ma wszystkie diagnozy i dokładne informacje, jak będziesz chciał, to wszystko ci pokaże...
- Nie. To mnie nie interesuje. Czy istnieje jakakolwiek szansa, że to co mi dolega... em... może jakby nagle bardziej się pogorszyć, czy pogłębić... no nie wiem, jak to powiedzieć, ale chodzi o to, czy może się okazać, że umrę nagle?
- Tak naprawdę każdy może umrzeć nagle, a jeśli zdarzyłoby się tak, to zapewniam, że przyczyną nie będą obecne dolegliwości...
Po jeszcze krótkiej wymianie zdań między moją rodziną a lekarzem, przeprowadzono mi jakieś badania. Za bardzo się tym nie interesowałem. Zastanawiało mnie, jak postrzegają to inni ludzie. Nie chcę wiedzieć, co mi jest, nie za bardzo przejmuję się własnym zdrowiem i bardzo otwarcie pytałem wcześniej o śmierć. Może mają mnie za jakiegoś przyszłego samobójcę, czy coś w tym stylu? Pff, jeśli tak, to się mylili. Co jak co, ale należałem do osób, które umiały docenić coś tak kruchego jak życie.

Po kilku (konkretniej dwóch, więc kilka na kilka to chyba jeszcze za mało...) dniach zostałem wypuszczony do domu. I udało mi się odkryć, że do świąt pozostał niecały tydzień. Trzeba będzie pokupować prezenty. No i musiałem się skontaktować z Lee. Jak do tej pory nie udało mi się nawet przesłać mu esemesa z informacją, że się obudziłem.
To do roboty!
Wybrałem numer swojego chłopaka na komórce i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Czekałem dwa sygnały, gdy usłyszałem jego głos. Był niesamowicie spięty i jakby... przestraszony? Ciekawe, co się stało.
- Halo?
- Cześć, Lee – mruknąłem.
- Colin?! wykrzyknął uradowany. To naprawdę ty?
- No ja, a kto?
- O matko, tak się martwiłem. Obudziłeś się?
- No raczej, skoro z tobą rozmawiam – powiedziałem, lekko zirytowany.
- To naprawdę ty! Kiedy się obudziłeś? Gdzie teraz jesteś? Jak się czujesz? Kiedy możemy się spotkać? Czy...?
- Wyluzuj – przerwałem mu. – Wszystko po kolei. W zasadzie to obudziłem się już dwa dni temu, ale ciągle brali mnie na jakieś badania i po prostu nie miałem na nic siły. Także przepraszam, że dowiadujesz się dopiero teraz.
- Nic się nie stało. Ważne, że wreszcie jesteś z nami! To jesteś w domu, tak?
- Tak. A czuję się całkiem nieźle i jak chcesz możesz do mnie wpaść. Co u ciebie?
- W tym momencie, kończę naszą rozmowę i lecę do ciebie. Pa!
- Ale...
I rozłączył się. A to gnojek z niego!

Lee przyszedł do mnie. Nadrobiliśmy zaległości związane z naszą bliskością, a także opowiedział mi wszystkie sprawy szkolne. Było mi smutno, że przegapiłem ostatnie klasowe Mikołajki i ostatnią klasową Wigilię, ale nic nie mogłem an to poradzić. Mój chłopak jednak skutecznie wybił mi z głowy zamartwianie się takimi sprawami i dodał mi otuchy. Tak bardzo się cieszyłem, że go miałem.
Razem z moim bratem wybraliśmy się na zakupy świąteczne. One też opowiedział mi różne rzeczy, które wydarzyły się podczas mojej „nieobecności”. Miło spędziliśmy czas, wydając sporo kasy na prezenty dla innych, a potem poszliśmy do McDonald's. Nie ma to jak zdrowe odżywianie świeżo po opuszczeniu szpitala!
Święta minęły mi całkiem przyjemnie i rodzinnie. Wszyscy cieszyli się z mojego powrotu do zdrowia i miałem po dziurki w nosie tego przytulania i tak dalej, ale musiałem to znosić. W zasadzie to nie mogłem się doczekać Sylwestra, na którego umówiłem się z Lee. Oczywiście, święta nie mogły zawierać w sobie odrobiny zamartwiania. Prawie non stop miałem to dziwaczne przeczucie, że to ostatnie święta. Cholernie się tego bałem, ale bałem się również z kimś o tym porozmawiać (oprócz Lee, oczywiście). Moje myśli ciągle zakrzątało to, czy umrę. I, jeśli odpowiedź będzie twierdząca, co się ze mną stanie po śmierci. O nie! Ja wcale nie chciałem umierać. Naprawdę, moje życie nie było takie złe. Nie narzekałem! Umiałem je docenić. Dlaczego to mnie miała spotkać jakaś masakra? A może... A może po prostu to sobie wymyślam? Przecież może być dobrze. To przeczucie może być nieprawdziwe i tak po prostu... Nie. Nie. Nie. To przeczucie jest prawdziwe na sto procent. Nie zmyśliłem sobie tego. Chociaż chciałem, żeby tak było.

W nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego grudnia miałem jakiś dziwny sen. Widziałem lalkę ubraną w kapcie z króliczkami, a jakiś dziwaczny głos powtarzał wciąż:

Twoja pani została zbanowana.

Nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi, ale wywnioskowałem jedną rzecz. To dzisiaj. Jakikolwiek miał być ten mój koniec, to nastąpi to dzisiaj. Po prostu dziwaczność tego snu wyrażała wszystko, a dla mnie nie było już ratunku.
Rano leżałem chwilkę w łóżku i zdałem sobie sprawę, że nie spędzę w takim razie z Lee sylwestra. Może powinienem do niego zadzwonić?
Jakby ktoś czytał w moich myślach, moja komórka za wibrowała. Podniosłem ją i spojrzałem na wyświetlacz. Jaki dziwny zbieg okoliczności. To Lee. W sumie to nie tak źle, powiem mu, że już więcej się nie spotkamy. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo?
- Dzień dobry – usłyszałem damski głos.
Zmarszczyłem brwi. Co to miało być? Mój chłopak zafundował sobie na święta zmianę płci?
- Eee... Przepraszam, ale z kim rozmawiam? - zapytałem.
- Jestem mamą Lee. Czy to Colin?
- Tak – odparłem powoli.
Ta sprawa wydawała mi się coraz dziwniejsza...
- Coś się stało? - zapytałem.
- Właściwie, to tak. Nie dzwonię z najlepszymi wieściami... Znaczy, po prostu Lee poprosił, abym cię o tym poinformowała... - Kobieta zawahała się.
Co jest? Czy mój chłopak właśnie rzuca mnie przez mamusię? Niee, Lee by tak nie zrobił, a to oznacza, że dzieje się coś złego... Naprawdę złego.
- Tak?
- Lee... zmarł dzisiaj w nocy.
Ta informacja zszokowała mnie. Nie, to nie może być prawda. Ktoś robi sobie ze mnie jaja. Przecież to tylko rozmowa przez telefon. To nie jest prawda, ale... nie brzmiało jak kłamstwo. Nie wiem czemu, ale ostatnio te moje przeczucia są jakieś pesymistyczne.
- Ja przepraszam, ale jak do tego doszło?
- On chorował od dłuższego czasu...
Coś do mnie dotarło: „Udziela ci się ode mnie”. Tak właśnie powiedział Lee, gdy ja wyznałem mu, że mam wrażenie, że to są ostatnie święta. Zrozumiałem wszystko. To są ostatnie święta. Ostatnie święta, w których ja i on jesteśmy razem. Teraz już... Ja go straciłem. To była bolesna prawda. Ale prawdziwa.
Zapłakałem gorzko.



____
Pisałam tego szota (nie mowię o wódce xd) dwa lata temu i bardzo nie chcę tu nic zmieniać. Ogółem poprawiłabym błędy, ale znając mnie od razu zachciałoby mi się zmieniać fabułę, a tego nie mogę zrobić.
Jeśli poczuliście się skrzywdzeni czytając ten tekst (przez jego ewentualne niedopracowanie), to bardzo przepraszam. I po prostu o nim zapomnijcie.
Pozdrawiam Was, kluseczki :3
Jeśli chodzi o PRP to prawie na sto pro jestem pewna, że opublikuję rozdział w grudniu. Ale nadal nic nie obiecuję xD
coraz bliżej Święęęęęta!

7 komentarzy:

  1. Jesteś okruutna!
    Ale serio... kobieto, Ty to masz talent... kocham szota, Twojego bloga, Twój talent i w ogóle.. mwah!
    Bardzo ciekawy pomysł na to małe opowiadanko...
    Chcę takich więcej! :3
    Do NN!
    》BeatryChe

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty naprawdę myślałaś, że nam się nie spodoba czy coś.? No, normalnie nie wierzę...
    To było takie bossskieee, że aż nie wiem co napisać.. :3 Ale smutne też. :(
    Czekam na dalsze opka.
    Powodzenia. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ciepła klucha" jakbym czytała siebie xd
    Ubóstwiam twoje opowiadania, jestem Ci bardzo wdzięczna, że często dodajesz coś nowego dzięki czemu tylko trochę mi smutno gdy kończę najnowsze opowiadanie xd
    Twój styl bardzo mi podpasował. Ciekawi mnie co jeszcze wymyślisz. Zauważyłam, że w kilku wpisach jest podobny motyw(utrata/odejście jednej połówki) ale za każdym razem przedstawiasz go w całkowicie inny sposób co mnie urzeka :D
    Pisz dalej tak często długo i ładnie <3
    Pozdrawiam
    Wesołych :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na rozdzialik z niecierpliwością, ale nie poganiam. Pisarz pisarza zrozumie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzień dobry, cześć i czołem!
    Z przykrością informuję, iż coratsw odeszła z załogi opieprzu. W związku z tym, wszystkie blogi zostaną przeniesione do wolnej kolejki. Istnieje możliwość wyboru mnie (Mediate), gdyż kolejka Zoltana jest wciąż zamknięta. Oczywiście każde zgłoszenie zostanie zakwalifikowane według numerków.

    Pozdrawiam ciepło i liczę na zrozumienie,
    Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam c:
    "Jeśli chodzi o PRP to prawie na sto pro jestem pewna, że opublikuję rozdział w grudniu."
    Nie żebym coś wypominała albo... No kurde, czekam. Bardzo niecierpliwie czekam D:
    Życzę dużo weny i pozdrawiam!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    tekst jest wspaniały, miałam właśnie takie odczucia, że to są ostatnie święta Lee...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń