wtorek, 28 października 2014

Rozdział 6

Włożyłem drucik do małego otworu i spróbowałem go poruszyć. Wciąż się jakoś blokował, ale w żaden sposób nie chciał otworzyć tego pieprzonego zamku. Męczyłem się już od dobrych dwudziestu minut.
Za mną stał Chris i wspólnie próbowaliśmy włamać się do jednego z Archiwum. W przeciągu jednego dnia bardzo wiele się zdarzyło. Eira pogadała z Trudis, która jak każdego po prostu ją spławiła. Próbowałem się więc dostać do gabinetu Dyrektorki, ale zmieniła hasło i sposób kodowania, zatem jeśli chcemy się tam dostać, potrzebujemy trochę więcej czasu. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy marnować dzisiejszego dnia, po czym podzieliśmy się na małe grupy lub pary i próbujemy dostać się do różnych Archiwów. Nie wiem, czy innym udało się coś osiągnąć, ale nam na pewno nie.
- Masz może siekierę? – zapytałem wściekły, szarpiąc za klamkę.
- Nie przesadzaj. Po prostu daj mi spróbować – odpowiedział Chris.
- Nie uda ci się – powiedziałem.
- Na pewno byłoby mi łatwiej, gdybyś we mnie wierzył – rzucił kpiąco.
- Gdybym chociaż miał w co wierzyć.
Chris prychnął w odpowiedzi, wziął ode mnie drut, wygiął go w jakiś dziwny sposób i włożył do dziurki, delikatnie nim poruszając. Ja w tym czasie szukałem czegoś ciężkiego, czym mógłbym w razie czego rozrąbać te drzwi. Hmm, ta cegła wygląda interesująco. Wziąłem ją, po czym zważyłem w dłoni. Powinna dać sobie radę.
- Nie pozwolę ci zniszczyć drzwi – powiedział Chris, nawet się nie odwracając. – Mieliśmy zostawić po sobie jak najmniej śladów.
- Naprawię je...
- Niby jak?
- Eee...
- No właśnie. Pozwól mi to zrobić jak należy.
- Niech ci będzie – odparłem i usiadłem pod ścianą, bawiąc się cegłówką.
- Nie zrób sobie krzywdy, idioto – mruknął pod nosem.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Miło, że się o mnie martwisz.
- Martwię się o siebie. Jeśli coś ci się stanie, to mi się będziesz użalał dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział. – Ojeju, jak boli – zaczął mnie przedrzeźniać. – Jak ja będę teraz walczył?
- Ja się tak nie zachowuję – prychnąłem.
- Wcale – zakpił.
Tym razem już mu nie odpowiedziałem, tylko skupiłem się na zabawie cegłówką. Starałem się jednak uważać, aby nie upadła mi na dłoń albo nogę zbyt mocno, bo gdybym coś sobie zrobił, pewnie wszyscy by mnie wyśmiali. Uważają mnie za niezdarnego, a ja się tak nie czuję, więc lepiej nie dawać innym kolejnych powodów potwierdzających ich rację.
Chris szarpnął gwałtownie drzwi, kopnął w ścianę i zaklął szpetnie.
- Co to, kurwa, jest?
- Wejście do Archiwum – odparłem spokojnie.
- Nie kpij sobie ze mnie...
- Wyluzuj. Zawsze mamy tę cegłę.
- Nie chcę rozwalać drzwi, Max! – krzyknął.
- Ja też nie, ale chyba nie mamy wyjścia. Dobra, daj mi spróbować jeszcze raz – dodałem, widząc jego minę.
Chris przekazał mi niewielki, bardzo powyginany drucik. Rozprostowałem go w miarę możliwości, a następnie zgiąłem po prostu na pół. Wsunąłem delikatnie do otworu, tak aby nie wszedł za głęboko, i poruszyłem nim. Poczułem, jak drut się o coś zahacza oraz blokuje. Szarpnąłem nim. Na szczęście udało mi się go wyciągnąć. Znów włożyłem drut i poruszyłem nim ostrożnie, coś szczęknęło, po czym drzwi się uchyliły.
- Och – mruknąłem.
- Udało ci się – stwierdził Chris. – Dobry jesteś.
- No raczej.
Czarnowłosy wywrócił oczami, popchnął mnie do środka, sam wchodząc za mną i zamykając za nami drzwi.
Pokój, do którego się dostaliśmy, był nieduży. Ściany zostały zastawione czarnymi komodami z mnóstwem dziwnie oznakowanych szuflad, a na środku znajdowało się trochę wolnej przestrzeni.
- To... – zaczął Chris.
- Hm?
- Jak mamy tego szukać?
- Nie mam pojęcia – mruknąłem. – To może być w jakiś sposób zaznaczone, ale nie mam pojęcia w jaki.
Wysunąłem pierwszą szufladę i westchnąłem na widok ogromu tych papierów. Czy ja miałem to wszystko przejrzeć w przeciągu maksymalnie czterech godzin? Zadanie niewykonalne! Nawet jeśli Chris też brał w tym udział.
- Chyba mamy sporo roboty – stwierdziłem.
- Taa... – mruknął Chris.
Wyjąłem pierwszą teczkę i wyciągnąłem z niej plik kartek. Na pierwszej stronie nadrukowany był nagłówek: „Jakim zagrożeniem są wampiry dla człowieka?”. Co za idiotyczne pytanie.
- Jak ty to z reguły robisz? – zapytał Chris. On również przeglądał jakieś papiery. Na jego twarzy dostrzegłem znudzenie. Taaak. Ta praca ani trochę nie jest interesująca. Ciekawe, czy ci Łowcy Historycy nigdy się tym nie nudzą? A może urządzają nocą jakieś dzikie orgie, o które nikt by ich nie posądził?
- Co robię? Wiesz, to brzmi dość dwuznacznie.
- Mam na myśli przeszukiwanie Archiwum – prychnął.
- Ach. Z reguły wiem, czego szukam.
- My nie wiemy?
- Nie do końca.
- Tak coś czuję, że to będzie bardzo mozolna robota.
- Dlatego nie gadaj i zajmij się pracą – zganiłem go z uśmiechem.
- Ty nie chcesz paplać? – zapytał z udawanym szokiem. – Przecież tobie normalnie się buzia nie zamyka. Czasami to nie wiem, jak cię zatkać.
- Jest taki pewien sposób... – powiedziałem powoli.
- Jest? Jaki?!
- Zawsze możesz mnie pocałować – odparłem, poruszając sugestywnie brwiami.
- A fe! – Chris skrzywił się, a ja prychnąłem. No bez przesady, przecież jestem przystojny. Nawet on to potwierdził!
Trzepnąłem go lekko w ramię, uśmiechając się.
- Pracuj – zganiłem go po raz kolejny.
- A ty? Nie obijaj się, McCarey!
- I nawzajem, Carter.
Skrzywił się. Jak za każdym razem, gdy zwracałem się do niego po nazwisku.
Zmarszczyłem brwi i zadałem to trudne pytanie:
- Dlaczego nie lubisz swojego nazwiska?
- Skomplikowane.
- Wytłumacz.
- Blondyni nie zrozumieją.
Prychnąłem.
Ignorując go, sięgnąłem po kolejną teczkę. Zastanawiałem się, czy znajdziemy tu coś wartościowego. Może ktoś inny coś odkryje? Cóż, wszyscy musimy się poświęcić oraz stracić trochę czasu, aby osiągnąć nasz cel.
Wyjąłem już chyba szesnastą teczkę z kolei. Przyjrzałem się jej uważnie i zacząłem rozważać, czy mogę ją otworzyć skoro jest zaklejona.
- Chris – odezwałem się, pokazując mu dokument. – Otwierać to czy nie?
- Jest tam coś napisane?
- T331.
- Niewiele to mówi – stwierdził.
- Właśnie.
- Może... Po prostu ją sobie weźmiemy? Eira zdecyduje, co z tym zrobić.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
Chris wzruszył ramionami.
- Zawsze jakiś.
Skinąłem głową i odłożyłem tę teczkę na bok. Trzeba pamiętać o tym, żeby ją zabrać.

*

Niezbyt wysoki, czternastoletni chłopak powolnie szedł korytarzem w Internacie. Nastolatek nie przejmował się tym, że jest niski, w końcu miał jeszcze trochę czasu by urosnąć. Zresztą, raczej nie chciał się wyróżniać ponadprzeciętnym wzrostem. Nie przeszkadzało mu bycie szarym i niewidocznym.
Chłopak bardzo lubił kolor szary. Według niego był taki... inny. Wiele osób uważało, że to nic nie znaczący kolor, taki bez wyrazu, nic nie wnoszący, ale dla niego miał bardzo duże znaczenie. Według nastolatka szary był weselszy od żółtego, pomarańczowego czy zielonego. Tak jakby wychował się na tym kolorze, przez co miał do niego sentyment.
Teraz jednak jego myśli skupiały się na czymś innym niż kolor szary. Niemal całą swoją uwagę poświęcał na zastanawianiu i rozważaniu, czy treningi w małych grupach są dobrym pomysłem. Nastolatek nie wiedział, po której stronie powinien się opowiedzieć. Niby im mniej osób, tym łatwiej się nauczyć, ale równie dobrze mogli trafić na jakiegoś okropnego trenera. Poza tym, kilka dni temu wszyscy młodzi mieli testy sprawnościowe i czternastolatek obawiał się, że trafi do najsłabszej grupy. To byłaby hańba dla jego nazwiska, które od pokoleń służy Dievam. Ojciec chyba zabiłby go, gdyby dowiedział się, że jego syn – Edward Coley - trafił do grupy dla słabeuszy.
Chłopak dotarł do pokoju wspólnego, w którym nastolatkowie zawsze spędzali ze sobą czas. Czternastolatek nie miał wielu znajomych, jako że nie lubił być widoczny, tak więc usiadł samotnie w kącie pokoju, kryjąc się za książką. Starał się ignorować wszystkie pełne emocji krzyki jego rówieśników. Miał w tym już pewną wprawę.
- O mój Boże, nigdy nie zgadniecie! – wykrzyknęła niska, niebieskooka dziewczyna, o brązowych włosach spiętych w kucyk. Trzymała w dłoniach wymiętolony papier i była wyraźnie podekscytowana. Tuż za nią stała jej wyższa koleżanka, której plecy zalewały czarne fale. Jej twarz wyrażała bardzo podobne emocje do tej pierwszej.
Edward podniósł głowę i spojrzał na brązowowłosą, mimo że obiecał sobie, iż będzie ignorował społeczeństwo. Nie udało mu się to jednak, lecz tłumaczył sobie, że przyczyną jest to, iż rozpoznał głos jego bliższej koleżanki – Misty Parker. Nie pomylił się. To była ona, a zaraz za nią stała jego druga koleżanka – Lisha Blum. Te dwie należały do niewielkiej grupy, na którą czternastolatek umiał się choć trochę otworzyć.
- Max McCarey został wpisany do grupy trenerów! – krzyknęła Misty.
W pokoju wspólnym rozległo się nagłe wzburzenie. Wszyscy zaczęli się nawzajem przekrzykiwać, a atmosfera stała się gorąca. Każdy chciał wiedzieć jak najwięcej na ten temat. Nawet Edward nastawił uszu z nadzieją, że dowie się czegoś więcej. Nie zauważył przez to dziewczyn kierujących się w jego stronę.
- Cześć, głupolu – przywitała się Lisha, rozczochrując jego ciemne włosy.
- To prawda? – zapytał od razu.
- Wygląda na to, że tak – odpowiedziała Misty, uśmiechając się radośnie. – Zobacz sobie na to. Niesamowite!
Edward wziął do ręki podniszczony papier i zaczął czytać. Gdy dotarł do fragmentu, w którym było napisane, iż należy do grupy treningowej Maxa McCarey'a, upuścił kartkę. Nie dość, że zdał test na tyle dobrze, by znaleźć się w grupie zaawansowanej, to jeszcze jego trenerem miał być najlepszy Łowca na świecie! Niemożliwe...
- Wszyscy tu jesteśmy! – zawołała radośnie Misty. W trójkę tworzyli fanclub Maxa, zatem fakt, że będą mieli z nim treningi niezmiernie cieszył dziewczyny. Edward wciąż nie dowierzał.
- Czy to jest pewne?
- Takie coś wywiesili – powiedziała Lisha.
- To nie jest pomyłka, prawda? – zapytała nerwowo Misty. – Powiedz, że to nie pomyłka.
Lisha zawahała się. Tak naprawdę wiedziała tyle samo, co jej przyjaciółka, jak więc mogła odpowiedzieć na zadane pytanie? Oczywiście, mogła skłamać. Z reguły tak robiła, gdy Misty szukała u niej potwierdzenia, lecz czy kłamstwo w tej sytuacji jest dobrym rozwiązaniem?
Brunetka popatrzyła na Edwarda, który tylko wzruszył ramionami. Chłopak uznał, że lepiej nie przyznawać, iż to jest prawdziwe, bo potem może się zawieść. W głębi jego serca jednak zrodziła się już nadzieja, że pozna najlepszego Łowcę świata. Mógł zaprzeczać i zaprzeczać, ale nadzieja i tak by pozostała...

__________
Zleciało trochę czasu od piątego rozdziału... Ale udało się. W końcu! Moja wena po prostu postanowiła zrobić sobie przerwę i w związku z tym ten rozdział jakościowo jest dużo gorszy... Albo przynajmniej jego druga część ;/ 
Nie mam pojęcia, kiedy dam kolejny rozdział. Jeszcze go nawet nie zaczęłam. Chyba że liczyć moje marne próby, które powstały na fizyce XDD

3 komentarze:

  1. On nie jest gorszy jakościowo... A jak jest, to ja chcę tak pisać xd
    Mówiłem kiedyś, że przewiduję co będzie dalej, nee? Teraz nie mam bladego pojęcia jak to się dalej potoczy.
    Jestem ciekaw co takiego zrobi fanclub Maxa i tego co się teraz dzieje z wampirami. Może jakiś tajemny pakt ludzko-wampirzy? Albo jakaś dziwna mutacjach w Dzieciach Nocy? Ciekawe...
    Fajnie masz jak możesz pisać na lekcjach, mnie złapaliby od razu, mają sokoli wzrok xd
    Czasu i żeby ta wstrętna wena zaczęła współpracować!
    Ayośka

    OdpowiedzUsuń
  2. Zabrałam się dzisiaj za czytanie i pochłonęłam wszystko za jednym tchem! :3 Bardzo mnie zaciekawiło i oczywiście możesz mnie wpisać na listę stałych czytelniczek :D Jedynie co mnie irytowało to (we wcześniejszych rozdziałach) za dużo opisu miejsc, ale tak to jestem zadowolona, że się do tego zabrałam. :)
    Życzę dużo weny i oczywiście dodaje do obserwowanych. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    ha Max ma swój fanklubu, ciekawe co jest w tej teczce, aby o niej przez przypadek nie zapomnieli wychodząc z tego archiwum…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń