wtorek, 2 września 2014

Radośnie wśród chmur

Była godzina dziewiętnasta. Spożywałem posiłek. Nie kolację. Obiad. Tak, zawsze znajdę cudowną porę na to, aby zjeść obiad. Ale to trzeba być mną. Mną, mną i tylko mną. Tylko ja mogę jeść obiady o dziewiętnastej, a śniadanie o czternastej. I tylko ja mogłem się zakochać w swoim najlepszym przyjacielu i postanowić mu to wyznać. Właśnie dzisiaj.

Theo miał do mnie przyjść około 21. A potem mieliśmy iść do klubu. Zawsze robiliśmy tak w soboty. On przychodził do mnie i ode mnie szliśmy na piechotę na imprezę. To był całkiem opłacalny układ, bo ja mieszkałem w centrum, a on - na obrzeżach miasta.
Zakończyłem w końcu powolne mielenie ziemniaków i udałem się do łazienki, by wziąć prysznic, który swoją drogą był jeszcze wolniejszy niż moje jedzenie. Wypadłem z łazienki koło godziny dwudziestej i postanowiłem się ubrać. Włożyłem swoje oczojebne (dla tych młodszych wersja: jaskrawe) zielone trampki. Czarne dżinsy. Jakąś dziwaczną czarną koszulkę z dziwacznymi napisami. I skórzaną kurtkę. Już ubrany z powrotem wróciłem do łazienki. Tym razem stanąłem przy lustrze, gdyż chciałem ogarnąć swoje włosy i zrobić makijaż (tak, tak, makijaż u chłopaka, zawsze spoko). Ułożyłem swoje czarne czarne kosmyki tak, że grzywka przykrywała mi trochę moje ciemne oczy. Podkreśliłem je kredką. I tylko tyle. No bo bez przesady! Nie będę malował rzęs...
Gdy już w pełni byłem gotowy, dochodziła dwudziesta pierwsza, więc pozostało mi nie wiele czasu. Postanowiłem spożytkować go w bardzo kreatywny sposób. Mianowicie sięgnąłem po książkę. Jako że nie jestem jakimś szczególnym czytelnikiem, to minęło koło pięciu minut, gdy w końcu przestałem gapić się jak kretyn na okładkę i zacząłem kontynuować. Tę powieść czytam już od dwóch miesięcy. Jestem na dziesiątej stronie... Nie komentujcie.
Udało mi się przeczytać jeden krótki akapit i rozległ się dzwonek do drzwi. To sobie poczytałem... Zastanawia mnie, czy uda mi się skończyć tę książkę, nim przejdę na emeryturę... Nie ważne.
Podszedłem do drzwi i uchyliłem je. W progu stał wysoki chłopak, o brązowych włosach. Miał brązowo-zielonkawe oczy i uśmiechał się promiennie. Miał na sobie czarną kamizelkę, granatowe dżinsy i czarne glany. To była właśnie moja wielka miłość.
Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo cię kocham... Ah... Theo...
Dzisiaj się dowiesz.
Za moment.
Niecierpliwisz się?
Ja bardzo.
A boisz?
Ja jeszcze bardziej.
Co powiesz, gdy usłyszysz moje słowa...?
 — Cześć – Theo wyrwał mnie z moich zamyśleń. Jego głos był taki przyjemny... – Wpuścisz mnie?
 — Jasne – odpowiedziałem i otworzyłem szerzej drzwi.
Szatyn powolnie wszedł do środka, cały czas mi się przyglądając. Coś ze mną nie tak? Jestem brudny? Mam na twarzy jakieś ślady od kredki tam, gdzie ich nie powinno być? Znów się przed nim zbłaźniłem! Jaki ze mnie kretyn!
Odwróciłem się do niego tyłem i zamknąłem drzwi. Czekał na mnie w kuchni, a w dłoniach trzymał tę nieszczęsną książkę, której nie byłem w stanie przeczytać.
 — Jest twoja? – zapytał mnie.
 — Tak – odparłem cicho.
 — To moja ulubiona książka... Nie wiem, czy wiesz... – powiedział. Oczywiście, że wiedziałem! Przecież nie bez powodu chciałem ją przeczytać, prawda? Myśl, Theo, myśl! Ja normalnie nie czytam! Co jest w twojej głowie? A może to ja? Czy moja osoba tak zakrząta twoje myśli...?
 — Nie wiedziałem – skłamałem gładko. – Dopiero co zacząłem ją czytać, ale już po kilku pierwszych stronach mnie wciągnęła.
Mój tylko-przyjaciel uśmiechnął się.
 — To fajnie – rzekł i usiadł przy stole.
 — Chcesz coś do picia? Kawy, herbaty, wody? – zmieniłem temat.
 — Kawy.
Zabrałem się za przygotowywanie napoi. Dla niego – kawy, a dla mnie – herbaty. Gdy w końcu skończyłem, usiadłem na przeciwko niego i podałem mu kubek. Skinął głową w podziękowaniu.
Trwaliśmy tak przez pięć minut w ciszy, ale była to przyjemna cisza, a nie taka, która tylko nieprzyjemnie ciąży między ludźmi. Ów ciszę, przerwałem ja.
 — Jest pewna sprawa i... Muszę z tobą o tym pogadać.
Boję się... Nie wiem, czy będę umiał ci to powiedzieć, Theo! Jak zareagujesz? Co jeśli nie będziesz chciał mnie już znać? Takie okropne myśli krążyły mi po głowie. Bałem się!
 — Mhm – mruknął szatyn.
 — Ja... – zacząłem - Kurwa. To trudne.
 — No dawaj, Gabe! Jestem ciekawy, co takiego zakrząta twoją główkę. – Zaśmiał się. Wcale mi nie pomagał. No co za człowiek?! Ale i tak go kochałem...
Wstałem i chodziłem chwilkę nerwowo po kuchni. Przez cały ten czas czułem na sobie wzrok Theo. Ostateczni przystanąłem w niewielkiej odległości o stołu.
 — Jestem gejem – wypaliłem.
Już po chwili mentalnie pukałem się ręką w czoło. Co mnie napadło, żeby tak zacząć? Oczywiście, jak zwykle mi wszystko się udaje. Takim tekstem mogłem go jedynie do siebie zniechęcić. Zaczerwieniony, spojrzałem na niego, a on uśmiechnął się. Myślałem, że to jakiś kpiący uśmieszek, ale się pomyliłem. To był ten jego zwyczajny i miły uśmiech.
 — Zastanawiałem się nad tym – wyznał. – Od jakiegoś czasu odnosiłem takie wrażenie. Nie byłem pewien, czy tylko mi się zdaje, czy też mam rację, a ty boisz się przyznać. Jak widać miałem. I nie tylko w tym, że lubisz chłopaków, ale także w tym, że bałeś się przyznać.
Jego głos był przyjemny. Nie słyszałem w nim żadnego wyrzutu. Cały czas był moim przyjacielem! Tylko przyjacielem... Jednak, nadszedł ten moment. Musiałem mu powiedzieć, ja... Ja po prostu musiałem. Tak bardzo chciałem, by on także mnie pokochał. Byśmy byli razem. Byśmy mogli się całować. Łapać za rękę. Spędzać ze sobą jak najwięcej czasu... Tak bardzo chciałem móc pogłaskać go po tych jego miękkich włosach. Móc zatapiać się w jego oczach...
 — Nie lubię chłopaków – powiedziałem, a Theo spojrzał na mnie lekko zdziwiony – Lubię ciebie.
Udało się! Zrobiłem to! Teraz już nie będę miał przed nim żadnej tajemnicy. On wie to i zrobi z tym, co zechce, chociaż chciałbym...
Spojrzał na mnie głęboko zszokowany. Widziałem w jego oczach, jak mocno wstrząsnęły nim moje słowa. Jak zastanawia się dokładnie nad ich sensem i co mi odpowiedzieć. Tak po prostu z jego twarzy w tym momencie dało się wiele wyczytać. Oprócz jednego. Tego, co on do mnie czuje. Czy też mnie lubi, czy też może czuje obrzydzenie...?
Podniósł się z krzesła tak gwałtownie, że myślałem, iż zaraz podbiegnie do mnie, przypieprzy mi w mordę, a potem ucieknie z mojego mieszkania. Ale on jedynie wstał. W końcu odezwał się, a jego głos był roztrzęsiony.
 — Śniłem k-kiedyś... To był b-bardzo przyjemny sen na początku. Otaczały m-mnie ładne kolory nieba. Wiesz, co robiłem? La... latałem. Latałem radośnie wśród chmur. A wiesz, dlaczego radośnie? Bo nie byłem tam s-sam. T-Ty latałem tam ze mną. Śmialiśmy się – jego głos stał się pewniejszy – i spędzaliśmy ze sobą dobrze czas. W tym śnie byliśmy przyjaciółmi – i w tym momencie poczułem, jak coś przekłuwa moje serce. On właśnie próbuje mi powiedzieć, że będziemy tylko przyjaciółmi! – i było nam dobrze. Tobie i mnie. Do pewnego momentu. Ty zacząłeś spadać. I spadłeś. I już cię nie było. Błękit nieba zmienił się w szarość, taką, która jest podczas burzy. Ciebie nie było. Ja nie chciałem być bez ciebie. Pozwoliłem sobie spaść. Sen się skończył. Obudziłem się i byłem szczęśliwy, że to tylko sen. – Zrobił kilka kroków i stał teraz przede mną. – Że ty wciąż jesteś.
Po tych słowach nachylił się i mnie pocałował.
Pocałował!
Naprawdę to zrobił.
Otrząsnąłem się z początkowego szoku i oddałem jego pocałunek.
Czułem się tak, jakbyśmy wznieśli się do nieba. I latali tam. I tam całowali.
Całowali radośnie wśród chmur...

5 komentarzy:

  1. Ło... świetne. Coraz bardziej lubię Twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  2. no proszę wcale się nie rozczarowałam <3 czytajac ten tekst hihih

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczne opko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    tekst naprawdę wspaniały,i jak się okazało Gabe niepotrzebnie panikował Theo odwzajemnił jego uczucia...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne. Po prostu piękne. :')

    OdpowiedzUsuń