Obudziłem
się przed czwartą. Ja pierdolę, czułem się jak trup. Nie mam
pojęcia, kto wymyślił takie wczesne wstawanie i te pokurwione
treningi z rana, ale w tym momencie bardzo chętnie wydłubałbym tej
osobie oczy patyczkami od lizaków.
Ja
chrzanię, ja chrzanię, myślałem, wlokąc się do łazienki pod
prysznic. Miałem nadzieję, że zimna woda trochę mnie rozbudzi i
będę w stanie zachowywać się bardziej jak człowiek niż jak
zombie. Jaka szkoda, iż byłem w błędzie.
Mój poranny nieogar doprowadził do tego, że bardzo boleśnie
wypieprzyłem się na środku łazienki, dzięki
czemu przestałem śnić na jawie. W końcu zyskałem kontakt
z rzeczywistością.
Eira
przygotowała śniadanie, którego nawet nie tknąłem. Wypiłem za
to dwie mocne kawy, z nadzieją, iż postawią mnie na nogi i dadzą
siłę na wytrwanie cholernego treningu.
W
pół do piątej wyszliśmy z domu. Po drodze spotkaliśmy się z
Chrisem oraz Nikki. Dziewczyna miała
nierozgarnięte włosy, ciągle ziewała i sennie przecierała oczy.
Chłopak z kolei wyglądał nienagannie (jak zawsze),
patrząc tym swoim przenikliwym, peszącym
spojrzeniem. Patrzenia na mnie niestety umiejętnie unikał i przez
całą drogę nie odezwał się nawet słowem, zbywając wszystkie
moje marne próby rozpoczęcia rozmowy. Wciąż był zły o to, że
puściłem tego wampira! No co za idiota!
Po
kwadransie dotarliśmy pod siedzibę, która była ukryta na
obrzeżach miasta. Bardzo ciekawi mnie jak to jest z tym ukryciem,
ponieważ kompleks pięciu budynków czy chce, czy też nie, choć
trochę musi się rzucać w oczy. W jakiś sposób to jednak
działało, ponieważ zwyczajni ludzie jeszcze nie dowiedzieli się o
istnieniu Łowców. Ani wampirów.
Siedziba
składała się z Budynku Głównego, w którym odbywały się te
wszystkie dziwaczne spotkania. Znajdowali się tam wszyscy Łowcy
Historycy, którzy działali w sprawach administracyjnych i innych
takich pierdołach, nie znałem się zbytnio. Wiecie, to taka
papierkowa robota. Swój gabinet miała tam również sama pani
dyrektor.
Kolejnym
budynkiem było Laboratorium. Pracowali tam wszyscy Łowcy Chemicy,
Łowcy Botanicy oraz Łowcy Medycy (może się to wydawać dość
dziwne, ale w Laboratorium znajdował się również oddział
szpitalny dla wszystkich zranionych podczas walki). Z tego co wiem,
zajmowali się tam tworzeniem jakichś magicznych mikstur, które
miałyby w sobie jakieś antidotum chroniące przed jadem wampirów.
Jak na razie nie udało im się jeszcze czegoś takiego wynaleźć.
Tworzono tam także leki i jak działo się coś dziwnego, to
prowadzono nad tym wszelkiego rodzaju badania.
Na
terenie siedziby stał również ogromny budynek, przez który
przetaczały się tysiące Łowców – Internat. Mieszkać mógł tu
każdy, i ten starszy, i ten młodszy (choć młodsi mieli obowiązek
tu mieszkać do momentu osiągnięcia pełnoletności, chyba że
mieszkali z rodzicami). Ja mam to szczęście, że tu nie mieszkam.
Okay, nie jest tu wcale jakoś szczególnie beznadziejnie, ale
posiadanie własnego apartamentu jest lepsze niż tylko jakiegoś
pokoiku.
Istniał
także (niestety) Budynek Szkolny. Trzeba było tu przebrnąć przez
wszystkie szkolenia: Szkolenie Ogólne, Szkolenie Początkowe,
Szkolenie Kierunkowe oraz Szkolenie Średnie, aż dochodziło się do
momentu, gdzie należało zdać testy (zależnie od tego, jaki
wybrało się kierunek, były inne testy). Potem zostawało się
profesjonalnym Łowcą, ale i tak trzeba było brać udział w
Szkoleniu Wyższym (taka udręka trwała mniej więcej do 25. roku
życia). W Budynku Szkolnym uczyliśmy się takich podstawowych
przedmiotów, jak matematyka, fizyka i astronomia, chemia, medyka,
botanika, języki obce, Nauka o Wampirach (w skrócie NoW), Historia
Łowców (potocznie mówiliśmy na to po prostu historia) oraz Logika
(zwana również Strategią, uchodziła za jeden z najważniejszych
przedmiotów i mieliśmy ją również w Szkoleniu Wyższym). Istniał
także jeszcze jeden przedmiot, a mianowicie sport, ale mówiliśmy
na to trening.
Trening
właśnie miał męczyć nas dziś z samego rana. Na terenie Siedziby
znajdowała się też Hala. Taki ogromny kilku piętrowy budynek, w
którym była szatnia i kilka wielkich sal sportowych do ćwiczeń
wielu różnych sztuk walki. Za Halą
znajdowały się dwie bieżnie oraz takie duże pole z ładnie
przystrzyżoną trawką, na której również mogliśmy trenować...
bądź zdychać, w zależności od tego, jak intensywnie ćwiczyliśmy.
Dotarliśmy
do szatni i poszliśmy się przebrać. W środku było już kilka
innych osób. Normalnie to bym z kimś pogadał, pożartował, ale
nie z takiego ranka. Myślałem teraz tylko o tym, by nie usnąć.
Wbrew tego, co twierdzą inni, kawa wcale nie jest taka dobra na
senność. W każdym razie na mnie nie działała.
Na
zewnątrz czekał na nas wysoki, lekko pomarszczony mężczyzna o
siwych, lecz bujnych, włosach. Był ubrany na sportowo, a na szyi
miał zawieszony gwizdek. To pan Recrete, jeden z najlepszych Łowców
w latach swojej młodości. Teraz zrezygnował z misji i poświęcił
się całkowicie trenowaniu młodszych. Ewidentnie się postarzał,
ale mimo grubych okularów o czarnych oprawkach, potrafił nieźle
dać w kość. (Jak można mieć sokoli wzrok, mając wadę wzroku?!)
Był bezwzględny, a jakiekolwiek próby polemizowania z nim... cóż,
kończyły się karą.
— Witam was – powiedział stanowczym tonem. – Jak dobrze widzieć was w
pełni sił tego słonecznego poranka.
Taa,
dużo tego słońca. Szczególnie za chmurami.
— Na dobry początek dnia zrobimy sobie przyjemną rozgrzewkę.
Pójdziemy na mniejszą bieżnię i przebiegniecie sobie, hmm...
powiedzmy sześćdziesiąt okrążeń.
CO?!
Ja
pierdolę! Jedno kółko to pół kilometra. Czy my mamy przebiegnąć
o piątej rano trzydzieści kilometrów? Wśród wszystkich rozległ
się zbiorowy jęk, gdy uświadomili sobie to, co ja.
— Czy coś wam nie pasuje? – zapytał
słodko pan Recrete.
Nikt
jednak się nie odezwał. Wszyscy wiedzieliśmy, że każde
najmniejsze narzekanie oznacza dodatkowe pięć kółek.
Westchnąłem
i powiedziałem:
— Wszyscy się cieszymy.
— Czyżbym wyczuwał sarkazm, panie McCarey?
— Ależ skąd – odparłem. – Wszyscy przecież kochamy biegać.
Może powinien nam pan dodać jeszcze ze dwa dodatkowe kółka? Albo
cztery?
— A może tak z dziesięć od razu? Przymknij się, McCarey! –
warknął ktoś z tyłu.
— Cóż za świetny pomysł. Siedemdziesiąt okrążeń, Łowcy. Do
dzieła!
Kurwa.
Nie planowałem czegoś takiego.
Westchnąłem
po raz kolejny i powlokłem swój tyłek na bieżnię. Im szybciej z
głowy, tym lepiej.
*
— Nie umiesz trzymać języka za zębami? – zapytał wkurwiony Huke
Payne. Miał krótko obcięte brązowe włosy, a jego brązowe oczy
ciskały we mnie piorunami. Był wściekły. Na mnie. Jak wiele
innych osób. Głównie dlatego, że rzuciłem kilka komentarzy,
które sprawiły, iż wykonywaliśmy więcej
ćwiczeń i w dodatku cięższych. Ja też nie byłem z tego
zadowolony, ale co mogłem poradzić? Jak zaczął mi humor
dopisywać, to miałem siedzieć cicho?
— Nie gorączkuj się tak, bo ci żyłka pęknie – odparłem słodko.
– Trochę dodatkowych ćwiczeń jak najbardziej ci się przyda. Nie
masz wrażenia, że twoja kondycja spada?
Szatyn
warknął.
— Wiesz, ja chętnie mogę ci pomóc – zawołała Eira. Fakt ogólnie
wiadomy – ta dwójka się nienawidzi. Kłócą się w każdym
możliwym momencie. A momentów tych było całkiem sporo, bo oboje
należeli do tej samej drużyny.
Łowcy
dzielili się na różne grupy, składające się z ośmiu osób.
Właśnie w takiej paczce wybieraliśmy się na wszystkie misje i
walczyliśmy. Wszystkie drużyny były rejestrowane.
Tylko wybrani Łowcy otrzymywali dowództwo. Jedną z tych
osób byłem ja. Moja drużyna obecnie składała się z siedmiu
osób, ponieważ wciąż nie mogłem się zdecydować na tego jednego
ostatniego członka. W każdym razie, zaprosiłem do swojej grupy i
Eirę (która jakby chciała, dostałaby prywatną drużynę), i
Huke'a. Oczywiście, wiedziałem, iż się
nienawidzą, ale miałem cichą nadzieję, że jak będą razem w
zespole to się dogadają. Od dwóch lat żadnych postępów. Jaka
szkoda.
— Tylko nie wiem, czy nie będzie ci przykro, jak pokonam cię jedną
ręką, Payne – dodała Eira.
— Nie sądzę, żebyś miała ze mną jakąkolwiek szansę, Blondi.
Pamiętaj, że jestem facetem. My zawsze jesteśmy silniejsi.
— Och, biedaku! A kto jest w rankingu wyżej? Ja czy ty? Ojej, ja.
Mógłbyś ze mną konkurować, gdybyś chociaż należał do
najlepszej dziesiątki. Tymczasem twój numer to ile? Tysiąc?
Milion? A może tryliard?
Huke
tylko warknął w odpowiedzi i odszedł od nas. Eira uśmiechnęła
się na swoje małe zwycięstwo. Tę potyczkę słowną wygrała ona,
teraz będzie miała dobry humor do końca dnia. Zawsze tak było.
Spojrzałem
na Nikki, która się skwasiła, łapiąc mój wzrok. Zapewne jej
myśli płynęły podobnym torem. Już od dawna próbowaliśmy ich
jakoś pogodzić. Wprowadzaliśmy w życie wiele różnych planów,
ale jeszcze żaden nie poskutkował. Czasem jeszcze bardziej ich ze
sobą skłócaliśmy. Ich nienawiść była w nich tak głęboko
zakorzeniona, że gdyby nagle jednemu z nich coś się stało, to
jestem przekonany, iż temu drugiemu
brakowałoby tej osoby, chociażby ze względu na kłótnie pomiędzy
nimi.
Nikki
zbliżyła się do mnie i wyszeptała mi na ucho:
— Trzeba by znów o czymś pomyśleć, może w końcu dojdą do
porozumienia.
Skinąłem
głową.
*
— Wszyscy Łowcy proszeni są o udanie się do Sali Spotkań SS numer 3
na spotkanie z panią dyrektor Trudis Ravale. Powtarzam: wszyscy
Łowcy proszeni są o udanie się do Sali Spotkań SS numer 3 na
spotkanie z panią dyrektor Trudis Ravale. Dziękuję.
Byliśmy
już w Budynku Głównym, kiedy ta wiadomość została ogłoszona
przez nasz radiowęzeł. Kiedy ten komunikat został wypowiedziany,
mieliśmy około dziesięć minut na dotarcie do sali, potem
spotkanie rozpocznie się bez naszej obecności. W normalnych
okolicznościach, pospieszyłbym się i dotarł na czas. Lecz to nie
były normalne okoliczności, ponieważ coś sobie zaplanowałem, a
moich planów nie zmieni jakieś głupie, nic nie wnoszące
spotkanie.
— Chris? – odezwałem się, ale nic to nie
dało, ponieważ on po raz kolejny dzisiejszego dnia mnie zignorował.
Wywróciłem
oczami i westchnąłem. Nadszedł czas na drastyczne środki.
— Eira. – Nachyliłem się do siostry. – Możliwe, że ja i Chris się
trochę spóźnimy, więc w razie czego nas usprawiedliwisz... i
potem wszystko nam przekażesz, okay?
— Co ty znowu kombinujesz? – zapytała przez zęby.
— Nic. Po prostu mamy małą sprawę do załatwienia.
— Och, niech będzie, ale wisisz mi przysługę – warknęła. – Nie
wpakuj się w żadne kłopoty, błagam – dodała po chwili.
Eira
podeszła do Nikki i złapała ją pod ramię, odchodząc trochę
szybciej. Obok mnie szedł Chris, wciąż w tym samym rytmie.
Dotknąłem jedną ręką ściany, tak by za chwilę złapać klamkę
od drzwi do schowka. Natomiast drugą
ręką złapałem nadgarstek Chrisa i nagle pociągnąłem go
gwałtownie, tak by poszedł ze mną.
Wepchnąłem
go do małego pomieszczenia, jakim był schowek na środki czystości,
po czym zamknąłem za sobą drzwi. W środku było ciemno,
cholera. Przejechałem ręką po ścianie w poszukiwaniu włącznika
światła i już po chwili na niego trafiłem.
Chris
zmarszczył brwi, patrząc na mnie niezrozumiale.
— Co ty odwalasz? – zapytał.
— Jesteś na mnie zły – powiedziałem zdecydowanie, ignorując jego
pytanie.
Uniósł
kpiąco brew.
— Wcale nie.
— Wcale tak – warknąłem. – I nie zaprzeczaj, obaj wiemy, że tak
jest. Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, o co ci chodzi? Nie
będziesz chyba odwalał jakiś fochów, tylko dlatego że puściłem
wolno jakiegoś tam wampirka!
— Jakiegoś tam wampirka? Kurwa, te pieprzone wysysacze krwi zabijają
ludzi, a ty puściłeś wolno tego skurwiela!
— Jeszcze będziesz miał okazję zabić niejednego! Posłuchaj
uważnie, co teraz powiem. Ten wampir był jakiś dziwny,
nieświadomy. Chyba świeżo przemieniony i najwidoczniej miał
niesamowitą siłę woli, bo nie rzucił się na nas jak jakiś
szaleniec. Wiesz co to oznacza?
Chris
niechętnie skinął głową. Oczywiście, że wiedział. Oboje
wiedzieliśmy. Wampiry były złe. Fakt
ten był niepodważalny, ale to wcale nie znaczy, że nie istniały
wampiry, które umiały nad sobą trochę zapanować. Każdego świeżo
przemienionego ciągnęła do siebie ciemność i przez pierwszych
kilka miesięcy nie potrafili nad sobą panować. Rzucali się na
wszystko, co miało w sobie choć odrobinę świeżej krwi. Zdarzali
się też tacy, którzy mieli niesamowicie silną wolę i nie
poddawali się. Jedni walcząc z wampiryzmem po prostu umierali, inni
potrafili go stłumić. Oczywiście, pozostawali wampirami, ale
myśleli racjonalnie. W całej historii Organizacji Dievam odnotowano
tylko trzy takie przypadki. Dwa z nich były już martwe, a trzeci
wampir współpracował z nami, pozwalał na przeprowadzanie na nim
badań, a w zamian zapewnialiśmy mu bezpieczeństwo przed innymi,
którzy mogliby chcieć go zabić za to, że pomagał Łowcom.
— Myślisz, że jest...? – zaczął Chris.
— Dobry? – podsunąłem słowo.
— Dobry?! – krzyknął. – Chyba coś ci na łeb upadło, wampiry
nie są dobre.
Jak
można zauważyć, Chris był bardzo negatywnie nastawiony do tego
tak zwanego pokonania ciemności. Nie do końca wierzył w tę ideę
i nienawidził tego, że Dievam współpracuje z tak okropną
kreaturą, jaką jest wampir.
— Niech ci będzie – poddałem się. – Nie jest dobry, ale na pewno
jest inny.
— I pewnie chcesz go odnaleźć.
Westchnąłem.
Podszedłem do niego i stanąłem obok, opierając się plecami o
ścianę.
— Prawdę mówiąc, myślałem o tym.
— To jak chcesz go namierzyć? – spytał.
Uśmiechnąłem
się.
— Tradycyjnymi łowieckimi metodami.
— Mhm... Czyli olewamy dzisiejsze spotkanie? – zapytał z błyskiem w
oku.
— Tak – uśmiechnąłem się.
— I odwiedzamy Laboratorium?
*
Niewiele
osób o tym wiedziało, ale oprócz Licencji zdawałem także trzy
inne testy – tzw. Alkę, Aguę i Dyplom (nie wiem, kto wymyślał
te idiotyczne nazwy, mnie nie pytajcie). W każdym razie, udało mi
się je zdać pozytywnie, więc oficjalnie byłem nie tylko Łowcą,
ale także Chemikiem, Medykiem oraz
Botanikiem. Nie brałem jednak za często udziału w działaniach
tych typów Łowców, lecz chętnie
odwiedzałem ich miejsca pracy i interesowałem się tym, co robią.
Chris czasem wybierał się ze mną. Przychodziłem tutaj także
wtedy, gdy chciałem przeprowadzić, jakieś własne (niekoniecznie
legalne) badania.
Wejściem
do Laboratorium były szklane drzwi. Już przez nie na zewnątrz
wypadało dużo białego i rażącego po oczach światła. Wnętrze
było przestronnym pokojem wykafelkowanym chyba w każdym możliwym
miejscu – podłoga, ściany oraz sufit.
Jak budowali ten budynek, kupili chyba trochę w nadmiarze białych
płytek, a że nie chcieli, żeby się marnowały to postanowili je
wszystkie wykorzystać. Okropny efekt. Współczułem tym, którzy
musieli tu pracować. Na środku tego pokoju stały trzy ogromne
biurka z drewna bukowego, zawalone ogromną
ilością papierów. Na środku każdego stał laptop, za którym
siedziały kobiety. Wszystkie miały ciemne włosy spięte w kitki,
okulary o grubych oprawkach na nosie, a ubrane były w białe kitle.
Skierowaliśmy nasze kroki w ich kierunku.
— Max McCarey – podałem swoje nazwisko, choć wiedziałem, że
wszystkie trzy mnie rozpoznały. – Przyszliśmy do Laboratorium.
Kobiety
te były Łowcami Historykami, czyli zajmowały się głównie
sprawami administracyjnymi, choć nie tylko. Ich zadaniem, było
spisywanie wszystkich osób, które tu wchodziły (i czasem też
tych, którzy wychodzili).
— Nie mogę was wpuścić – odparła ta siedząca pośrodku.
— A to niby dlaczego? – zapytałem, lekko się denerwując.
— Nikogo nie ma w środku, wszyscy są na spotkaniu. A jako, że
jesteście zwykłymi Łowcami możecie tam przebywać tylko wtedy,
gdy jest tam jakiś Łowca Chemik bądź Botanik.
Czy
ona sobie ze mnie kpi?
— Sprawdź w tej swojej bazie danych, czy aby
na pewno nie mogę tu wejść – odparłem ze sztucznym uśmiechem.
Lekko
zaskoczona kobieta, że tak bardzo jej się stawiam, zaczęła coś
klepać w swoim komputerze. W końcu zmieszana i zarumieniona
spojrzała na nas, i powiedziała, że
możemy wejść do środka. Po prawej stronie były drzwi prowadzące
do szpitala, a po lewej – do Laboratorium (tego konkretnego, bo
cały ten budynek był w sobie Laboratorium, ale dopiero za tamtymi
drzwiami prowadzono jakieś badania). Oczywiście, poszliśmy na
lewo.
Sala
była ogromna i... cóż, zagracona. Wszędzie stały jakieś krzywo
poustawiane biurka, a na nich mikroskopy oraz
probówki (niektóre zawierały jakieś ohydztwa). W wielu miejscach
na podłodze dostrzegłem plamy różnego koloru, ble. Chemicy,
a także Botanicy są trochę
obrzydliwi. Dlatego między innymi nie pracuję tu na stałe.
Zwariowałbym. Nie żebym był jakimś pedantem, czy coś i bardzo
często mam burdel w pokoju (nie taki z dziwkami), ale bez przesady.
— Wow – usłyszałem zniesmaczony głos Chrisa.
— Co? Chyba zrobili porządki odkąd ostatnio tu byłeś, prawda?
— Taa – odparł kpiąco czarnowłosy. – To jak chcesz poszukać
tego wampirka? Powinienem iść wezwać jakiegoś szamana, żeby
narysował pentagram...?
— Daruj sobie – przerwałem mu.
— To może wygląd? Wygląd ma jakieś znaczenie?
— Tak, jeśli chcesz wyrwać jakąś dupę.
— To wyjaśnia, czemu nie masz dziewczyny.
— Co? – warknąłem.
Spojrzałem
na Chrisa, który patrzył na mnie wyzywająco.
— Nawiasem mówiąc, zamierzasz podbijać do tej swojej wybranki?
Podszedłem
do jakiegoś małego kontenerku (przysiągłbym, że jak byłem tu
trzy dni temu, to stał w innym miejscu), ignorując jego pytanie.
Wysunąłem szufladę, skąd wyjąłem
czarne szkiełko. Znalazłem jakieś wolne stanowisko i odłożyłem
je tam, a potem udałem się na mały "spacer" w
poszukiwaniu płynu Nola.
— Zamierzasz mnie ignorować?
— Mniej więcej.
— To chociaż powiedz, jak wygląda. Jest wyższa od ciebie? Sorry, to
idiotyczne pytanie, wszyscy są wyżsi od
ciebie.
Warknąłem.
— Możesz się przymknąć? Poza tym, jest niższa ode mnie.
— To wyjaśnia, czemu cię zainteresowała.
— Bardzo zabawne.
— Oj, nie denerwuj się tak. Opowiedz mi coś o niej.
— To poszukaj płynu Nola. W tym syfie nic nie widzę.
Chris
zaśmiał się, ale przynajmniej ruszył dupę.
Zaczął coś przeglądać przy jakichś
biurkach, robiąc przy okazji większy bałagan. Jak ktoś wróci i
nas tu zobaczy, to się wkurzy. Nie żebyśmy nie mieli prawa tu być
(w końcu jestem tym Chemikiem i Botanikiem!), ale zapewne trochę im
tu popsujemy oraz namieszamy.
Westchnąłem.
— To co chcesz wiedzieć?
— Najlepiej wszystko.
— Hm... Ma szesnaście lat...
— Co?! Chcesz zarywać do cztery lata młodszej dziewczyny?
— Nie. Jak już wcześniej wspomniałem, wcale nie zamierzam do niej
zarywać. Poza tym, jeśli chcesz się o niej czegoś dowiedzieć,
najlepiej mi nie przerywaj. Mogę już mówić?
Chris
skinął głową.
— Ma szesnaście lat, jest z tej grupy, co w tym roku zdawała na
Licencję. I nie mam pojęcia czy zdała. Wiem tylko, że ma zielone
włosy i jest niesamowicie urocza.
Tak,
nie ma to jak zauroczenie zielonowłosą szesnastolatką.
— I tylko tyle? Jak ma na imię?
Wzruszyłem
ramionami. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem. Ale z
drugiej strony, nie byłem pewien czy w ogóle chcę to wiedzieć.
Możecie mieć mnie za idiotę, lecz to
mnie naprawdę przerażało. Zakochanie i te sprawy... bałem się
tego. Nie wyobrażałem sobie, bym mógł kiedyś wyznać komuś
miłość.
— Nawet tego nie wiesz?
Po
raz kolejny wzruszyłem ramionami.
— Mam dla ciebie małą propozycję.
— Jaką? – zainteresowałem się.
— To coś w stylu zakładu. Zaczniesz podbijać do tej dziewczyny i
sprawisz, że umówi się z tobą na... co najmniej jedną randkę.
— A jak tego nie zrobię? – zapytałem. Powoli zaczynałem się bać,
Chris miał czasami naprawdę idiotyczne pomysły (choć nie tak
bardzo idiotyczne jak moje).
— To pójdziesz na randkę ze mną.
— Z tobą? Przecież my... Nie chcę iść z tobą na randkę! –
warknąłem.
— Ja z tobą też, nie martw się. Ale, rozumiesz, to będzie dla
ciebie swego rodzaju motywacja, nie sądzisz?
— Dlaczego miałbym się na to zgodzić?
— Bo jeśli odmówisz, to poproszę Eirę, żeby was zeswatała.
Nie...
Nie zrobi tego. Wszystko tylko nie to! Moja siostra w takich sprawach
jest trochę nadpobudliwa. Kurde, nie chcę oberwać patelnią!
— Jak będzie? – zapytał Chris, uśmiechając się słodko.
— Zgadzam się – wydukałem.
Uch,
w co ja się pakuję?
Witam,
OdpowiedzUsuńw końcu wiemy coś więcej o dziewczynie, którą zainteresował się Max, a ten zakład świetny...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia