wtorek, 2 września 2014

Rozdział 2

Obudziłem się przed czwartą. Ja pierdolę, czułem się jak trup. Nie mam pojęcia, kto wymyślił takie wczesne wstawanie i te pokurwione treningi z rana, ale w tym momencie bardzo chętnie wydłubałbym tej osobie oczy patyczkami od lizaków.
Ja chrzanię, ja chrzanię, myślałem, wlokąc się do łazienki pod prysznic. Miałem nadzieję, że zimna woda trochę mnie rozbudzi i będę w stanie zachowywać się bardziej jak człowiek niż jak zombie. Jaka szkoda, iż byłem w błędzie. Mój poranny nieogar doprowadził do tego, że bardzo boleśnie wypieprzyłem się na środku łazienki, dzięki czemu przestałem śnić na jawie. W końcu zyskałem kontakt z rzeczywistością.
Eira przygotowała śniadanie, którego nawet nie tknąłem. Wypiłem za to dwie mocne kawy, z nadzieją, iż postawią mnie na nogi i dadzą siłę na wytrwanie cholernego treningu.
W pół do piątej wyszliśmy z domu. Po drodze spotkaliśmy się z Chrisem oraz Nikki. Dziewczyna miała nierozgarnięte włosy, ciągle ziewała i sennie przecierała oczy. Chłopak z kolei wyglądał nienagannie (jak zawsze), patrząc tym swoim przenikliwym, peszącym spojrzeniem. Patrzenia na mnie niestety umiejętnie unikał i przez całą drogę nie odezwał się nawet słowem, zbywając wszystkie moje marne próby rozpoczęcia rozmowy. Wciąż był zły o to, że puściłem tego wampira! No co za idiota!
Po kwadransie dotarliśmy pod siedzibę, która była ukryta na obrzeżach miasta. Bardzo ciekawi mnie jak to jest z tym ukryciem, ponieważ kompleks pięciu budynków czy chce, czy też nie, choć trochę musi się rzucać w oczy. W jakiś sposób to jednak działało, ponieważ zwyczajni ludzie jeszcze nie dowiedzieli się o istnieniu Łowców. Ani wampirów.
Siedziba składała się z Budynku Głównego, w którym odbywały się te wszystkie dziwaczne spotkania. Znajdowali się tam wszyscy Łowcy Historycy, którzy działali w sprawach administracyjnych i innych takich pierdołach, nie znałem się zbytnio. Wiecie, to taka papierkowa robota. Swój gabinet miała tam również sama pani dyrektor.
Kolejnym budynkiem było Laboratorium. Pracowali tam wszyscy Łowcy Chemicy, Łowcy Botanicy oraz Łowcy Medycy (może się to wydawać dość dziwne, ale w Laboratorium znajdował się również oddział szpitalny dla wszystkich zranionych podczas walki). Z tego co wiem, zajmowali się tam tworzeniem jakichś magicznych mikstur, które miałyby w sobie jakieś antidotum chroniące przed jadem wampirów. Jak na razie nie udało im się jeszcze czegoś takiego wynaleźć. Tworzono tam także leki i jak działo się coś dziwnego, to prowadzono nad tym wszelkiego rodzaju badania.
Na terenie siedziby stał również ogromny budynek, przez który przetaczały się tysiące Łowców – Internat. Mieszkać mógł tu każdy, i ten starszy, i ten młodszy (choć młodsi mieli obowiązek tu mieszkać do momentu osiągnięcia pełnoletności, chyba że mieszkali z rodzicami). Ja mam to szczęście, że tu nie mieszkam. Okay, nie jest tu wcale jakoś szczególnie beznadziejnie, ale posiadanie własnego apartamentu jest lepsze niż tylko jakiegoś pokoiku.
Istniał także (niestety) Budynek Szkolny. Trzeba było tu przebrnąć przez wszystkie szkolenia: Szkolenie Ogólne, Szkolenie Początkowe, Szkolenie Kierunkowe oraz Szkolenie Średnie, aż dochodziło się do momentu, gdzie należało zdać testy (zależnie od tego, jaki wybrało się kierunek, były inne testy). Potem zostawało się profesjonalnym Łowcą, ale i tak trzeba było brać udział w Szkoleniu Wyższym (taka udręka trwała mniej więcej do 25. roku życia). W Budynku Szkolnym uczyliśmy się takich podstawowych przedmiotów, jak matematyka, fizyka i astronomia, chemia, medyka, botanika, języki obce, Nauka o Wampirach (w skrócie NoW), Historia Łowców (potocznie mówiliśmy na to po prostu historia) oraz Logika (zwana również Strategią, uchodziła za jeden z najważniejszych przedmiotów i mieliśmy ją również w Szkoleniu Wyższym). Istniał także jeszcze jeden przedmiot, a mianowicie sport, ale mówiliśmy na to trening.
Trening właśnie miał męczyć nas dziś z samego rana. Na terenie Siedziby znajdowała się też Hala. Taki ogromny kilku piętrowy budynek, w którym była szatnia i kilka wielkich sal sportowych do ćwiczeń wielu różnych sztuk walki. Za Halą znajdowały się dwie bieżnie oraz takie duże pole z ładnie przystrzyżoną trawką, na której również mogliśmy trenować... bądź zdychać, w zależności od tego, jak intensywnie ćwiczyliśmy.
Dotarliśmy do szatni i poszliśmy się przebrać. W środku było już kilka innych osób. Normalnie to bym z kimś pogadał, pożartował, ale nie z takiego ranka. Myślałem teraz tylko o tym, by nie usnąć. Wbrew tego, co twierdzą inni, kawa wcale nie jest taka dobra na senność. W każdym razie na mnie nie działała.
Na zewnątrz czekał na nas wysoki, lekko pomarszczony mężczyzna o siwych, lecz bujnych, włosach. Był ubrany na sportowo, a na szyi miał zawieszony gwizdek. To pan Recrete, jeden z najlepszych Łowców w latach swojej młodości. Teraz zrezygnował z misji i poświęcił się całkowicie trenowaniu młodszych. Ewidentnie się postarzał, ale mimo grubych okularów o czarnych oprawkach, potrafił nieźle dać w kość. (Jak można mieć sokoli wzrok, mając wadę wzroku?!) Był bezwzględny, a jakiekolwiek próby polemizowania z nim... cóż, kończyły się karą.
— Witam was – powiedział stanowczym tonem. – Jak dobrze widzieć was w pełni sił tego słonecznego poranka.
Taa, dużo tego słońca. Szczególnie za chmurami.
— Na dobry początek dnia zrobimy sobie przyjemną rozgrzewkę. Pójdziemy na mniejszą bieżnię i przebiegniecie sobie, hmm... powiedzmy sześćdziesiąt okrążeń.
CO?!
Ja pierdolę! Jedno kółko to pół kilometra. Czy my mamy przebiegnąć o piątej rano trzydzieści kilometrów? Wśród wszystkich rozległ się zbiorowy jęk, gdy uświadomili sobie to, co ja.
— Czy coś wam nie pasuje? – zapytał słodko pan Recrete.
Nikt jednak się nie odezwał. Wszyscy wiedzieliśmy, że każde najmniejsze narzekanie oznacza dodatkowe pięć kółek.
Westchnąłem i powiedziałem:
— Wszyscy się cieszymy.
— Czyżbym wyczuwał sarkazm, panie McCarey?
— Ależ skąd – odparłem. – Wszyscy przecież kochamy biegać. Może powinien nam pan dodać jeszcze ze dwa dodatkowe kółka? Albo cztery?
— A może tak z dziesięć od razu? Przymknij się, McCarey! – warknął ktoś z tyłu.
— Cóż za świetny pomysł. Siedemdziesiąt okrążeń, Łowcy. Do dzieła!
Kurwa. Nie planowałem czegoś takiego.
Westchnąłem po raz kolejny i powlokłem swój tyłek na bieżnię. Im szybciej z głowy, tym lepiej.

*

— Nie umiesz trzymać języka za zębami? – zapytał wkurwiony Huke Payne. Miał krótko obcięte brązowe włosy, a jego brązowe oczy ciskały we mnie piorunami. Był wściekły. Na mnie. Jak wiele innych osób. Głównie dlatego, że rzuciłem kilka komentarzy, które sprawiły, iż wykonywaliśmy więcej ćwiczeń i w dodatku cięższych. Ja też nie byłem z tego zadowolony, ale co mogłem poradzić? Jak zaczął mi humor dopisywać, to miałem siedzieć cicho?
— Nie gorączkuj się tak, bo ci żyłka pęknie – odparłem słodko. – Trochę dodatkowych ćwiczeń jak najbardziej ci się przyda. Nie masz wrażenia, że twoja kondycja spada?
Szatyn warknął.
— Wiesz, ja chętnie mogę ci pomóc – zawołała Eira. Fakt ogólnie wiadomy – ta dwójka się nienawidzi. Kłócą się w każdym możliwym momencie. A momentów tych było całkiem sporo, bo oboje należeli do tej samej drużyny.
Łowcy dzielili się na różne grupy, składające się z ośmiu osób. Właśnie w takiej paczce wybieraliśmy się na wszystkie misje i walczyliśmy. Wszystkie drużyny były rejestrowane. Tylko wybrani Łowcy otrzymywali dowództwo. Jedną z tych osób byłem ja. Moja drużyna obecnie składała się z siedmiu osób, ponieważ wciąż nie mogłem się zdecydować na tego jednego ostatniego członka. W każdym razie, zaprosiłem do swojej grupy i Eirę (która jakby chciała, dostałaby prywatną drużynę), i Huke'a. Oczywiście, wiedziałem, iż się nienawidzą, ale miałem cichą nadzieję, że jak będą razem w zespole to się dogadają. Od dwóch lat żadnych postępów. Jaka szkoda.
— Tylko nie wiem, czy nie będzie ci przykro, jak pokonam cię jedną ręką, Payne – dodała Eira.
— Nie sądzę, żebyś miała ze mną jakąkolwiek szansę, Blondi. Pamiętaj, że jestem facetem. My zawsze jesteśmy silniejsi.
— Och, biedaku! A kto jest w rankingu wyżej? Ja czy ty? Ojej, ja. Mógłbyś ze mną konkurować, gdybyś chociaż należał do najlepszej dziesiątki. Tymczasem twój numer to ile? Tysiąc? Milion? A może tryliard?
Huke tylko warknął w odpowiedzi i odszedł od nas. Eira uśmiechnęła się na swoje małe zwycięstwo. Tę potyczkę słowną wygrała ona, teraz będzie miała dobry humor do końca dnia. Zawsze tak było.
Spojrzałem na Nikki, która się skwasiła, łapiąc mój wzrok. Zapewne jej myśli płynęły podobnym torem. Już od dawna próbowaliśmy ich jakoś pogodzić. Wprowadzaliśmy w życie wiele różnych planów, ale jeszcze żaden nie poskutkował. Czasem jeszcze bardziej ich ze sobą skłócaliśmy. Ich nienawiść była w nich tak głęboko zakorzeniona, że gdyby nagle jednemu z nich coś się stało, to jestem przekonany, iż temu drugiemu brakowałoby tej osoby, chociażby ze względu na kłótnie pomiędzy nimi.
Nikki zbliżyła się do mnie i wyszeptała mi na ucho:
— Trzeba by znów o czymś pomyśleć, może w końcu dojdą do porozumienia.
Skinąłem głową.

*

— Wszyscy Łowcy proszeni są o udanie się do Sali Spotkań SS numer 3 na spotkanie z panią dyrektor Trudis Ravale. Powtarzam: wszyscy Łowcy proszeni są o udanie się do Sali Spotkań SS numer 3 na spotkanie z panią dyrektor Trudis Ravale. Dziękuję.
Byliśmy już w Budynku Głównym, kiedy ta wiadomość została ogłoszona przez nasz radiowęzeł. Kiedy ten komunikat został wypowiedziany, mieliśmy około dziesięć minut na dotarcie do sali, potem spotkanie rozpocznie się bez naszej obecności. W normalnych okolicznościach, pospieszyłbym się i dotarł na czas. Lecz to nie były normalne okoliczności, ponieważ coś sobie zaplanowałem, a moich planów nie zmieni jakieś głupie, nic nie wnoszące spotkanie.
— Chris? – odezwałem się, ale nic to nie dało, ponieważ on po raz kolejny dzisiejszego dnia mnie zignorował.
Wywróciłem oczami i westchnąłem. Nadszedł czas na drastyczne środki.
— Eira. – Nachyliłem się do siostry. – Możliwe, że ja i Chris się trochę spóźnimy, więc w razie czego nas usprawiedliwisz... i potem wszystko nam przekażesz, okay?
— Co ty znowu kombinujesz? – zapytała przez zęby.
— Nic. Po prostu mamy małą sprawę do załatwienia.
— Och, niech będzie, ale wisisz mi przysługę – warknęła. – Nie wpakuj się w żadne kłopoty, błagam – dodała po chwili.
Eira podeszła do Nikki i złapała ją pod ramię, odchodząc trochę szybciej. Obok mnie szedł Chris, wciąż w tym samym rytmie. Dotknąłem jedną ręką ściany, tak by za chwilę złapać klamkę od drzwi do schowka. Natomiast drugą ręką złapałem nadgarstek Chrisa i nagle pociągnąłem go gwałtownie, tak by poszedł ze mną.
Wepchnąłem go do małego pomieszczenia, jakim był schowek na środki czystości, po czym zamknąłem za sobą drzwi. W środku było ciemno, cholera. Przejechałem ręką po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła i już po chwili na niego trafiłem.
Chris zmarszczył brwi, patrząc na mnie niezrozumiale.
— Co ty odwalasz? – zapytał.
— Jesteś na mnie zły – powiedziałem zdecydowanie, ignorując jego pytanie.
Uniósł kpiąco brew.
— Wcale nie.
— Wcale tak – warknąłem. – I nie zaprzeczaj, obaj wiemy, że tak jest. Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, o co ci chodzi? Nie będziesz chyba odwalał jakiś fochów, tylko dlatego że puściłem wolno jakiegoś tam wampirka!
— Jakiegoś tam wampirka? Kurwa, te pieprzone wysysacze krwi zabijają ludzi, a ty puściłeś wolno tego skurwiela!
— Jeszcze będziesz miał okazję zabić niejednego! Posłuchaj uważnie, co teraz powiem. Ten wampir był jakiś dziwny, nieświadomy. Chyba świeżo przemieniony i najwidoczniej miał niesamowitą siłę woli, bo nie rzucił się na nas jak jakiś szaleniec. Wiesz co to oznacza?
Chris niechętnie skinął głową. Oczywiście, że wiedział. Oboje wiedzieliśmy. Wampiry były złe. Fakt ten był niepodważalny, ale to wcale nie znaczy, że nie istniały wampiry, które umiały nad sobą trochę zapanować. Każdego świeżo przemienionego ciągnęła do siebie ciemność i przez pierwszych kilka miesięcy nie potrafili nad sobą panować. Rzucali się na wszystko, co miało w sobie choć odrobinę świeżej krwi. Zdarzali się też tacy, którzy mieli niesamowicie silną wolę i nie poddawali się. Jedni walcząc z wampiryzmem po prostu umierali, inni potrafili go stłumić. Oczywiście, pozostawali wampirami, ale myśleli racjonalnie. W całej historii Organizacji Dievam odnotowano tylko trzy takie przypadki. Dwa z nich były już martwe, a trzeci wampir współpracował z nami, pozwalał na przeprowadzanie na nim badań, a w zamian zapewnialiśmy mu bezpieczeństwo przed innymi, którzy mogliby chcieć go zabić za to, że pomagał Łowcom.
— Myślisz, że jest...? – zaczął Chris.
— Dobry? – podsunąłem słowo.
— Dobry?! – krzyknął. – Chyba coś ci na łeb upadło, wampiry nie są dobre.
Jak można zauważyć, Chris był bardzo negatywnie nastawiony do tego tak zwanego pokonania ciemności. Nie do końca wierzył w tę ideę i nienawidził tego, że Dievam współpracuje z tak okropną kreaturą, jaką jest wampir.
— Niech ci będzie – poddałem się. – Nie jest dobry, ale na pewno jest inny.
— I pewnie chcesz go odnaleźć.
Westchnąłem. Podszedłem do niego i stanąłem obok, opierając się plecami o ścianę.
— Prawdę mówiąc, myślałem o tym.
— To jak chcesz go namierzyć? – spytał.
Uśmiechnąłem się.
— Tradycyjnymi łowieckimi metodami.
— Mhm... Czyli olewamy dzisiejsze spotkanie? – zapytał z błyskiem w oku.
— Tak – uśmiechnąłem się.
— I odwiedzamy Laboratorium?

*

Niewiele osób o tym wiedziało, ale oprócz Licencji zdawałem także trzy inne testy – tzw. Alkę, Aguę i Dyplom (nie wiem, kto wymyślał te idiotyczne nazwy, mnie nie pytajcie). W każdym razie, udało mi się je zdać pozytywnie, więc oficjalnie byłem nie tylko Łowcą, ale także Chemikiem, Medykiem oraz Botanikiem. Nie brałem jednak za często udziału w działaniach tych typów Łowców, lecz chętnie odwiedzałem ich miejsca pracy i interesowałem się tym, co robią. Chris czasem wybierał się ze mną. Przychodziłem tutaj także wtedy, gdy chciałem przeprowadzić, jakieś własne (niekoniecznie legalne) badania.
Wejściem do Laboratorium były szklane drzwi. Już przez nie na zewnątrz wypadało dużo białego i rażącego po oczach światła. Wnętrze było przestronnym pokojem wykafelkowanym chyba w każdym możliwym miejscu – podłoga, ściany oraz sufit. Jak budowali ten budynek, kupili chyba trochę w nadmiarze białych płytek, a że nie chcieli, żeby się marnowały to postanowili je wszystkie wykorzystać. Okropny efekt. Współczułem tym, którzy musieli tu pracować. Na środku tego pokoju stały trzy ogromne biurka z drewna bukowego, zawalone ogromną ilością papierów. Na środku każdego stał laptop, za którym siedziały kobiety. Wszystkie miały ciemne włosy spięte w kitki, okulary o grubych oprawkach na nosie, a ubrane były w białe kitle. Skierowaliśmy nasze kroki w ich kierunku.
— Max McCarey – podałem swoje nazwisko, choć wiedziałem, że wszystkie trzy mnie rozpoznały. – Przyszliśmy do Laboratorium.
Kobiety te były Łowcami Historykami, czyli zajmowały się głównie sprawami administracyjnymi, choć nie tylko. Ich zadaniem, było spisywanie wszystkich osób, które tu wchodziły (i czasem też tych, którzy wychodzili).
— Nie mogę was wpuścić – odparła ta siedząca pośrodku.
— A to niby dlaczego? – zapytałem, lekko się denerwując.
— Nikogo nie ma w środku, wszyscy są na spotkaniu. A jako, że jesteście zwykłymi Łowcami możecie tam przebywać tylko wtedy, gdy jest tam jakiś Łowca Chemik bądź Botanik.
Czy ona sobie ze mnie kpi?
— Sprawdź w tej swojej bazie danych, czy aby na pewno nie mogę tu wejść – odparłem ze sztucznym uśmiechem.
Lekko zaskoczona kobieta, że tak bardzo jej się stawiam, zaczęła coś klepać w swoim komputerze. W końcu zmieszana i zarumieniona spojrzała na nas, i powiedziała, że możemy wejść do środka. Po prawej stronie były drzwi prowadzące do szpitala, a po lewej – do Laboratorium (tego konkretnego, bo cały ten budynek był w sobie Laboratorium, ale dopiero za tamtymi drzwiami prowadzono jakieś badania). Oczywiście, poszliśmy na lewo.
Sala była ogromna i... cóż, zagracona. Wszędzie stały jakieś krzywo poustawiane biurka, a na nich mikroskopy oraz probówki (niektóre zawierały jakieś ohydztwa). W wielu miejscach na podłodze dostrzegłem plamy różnego koloru, ble. Chemicy, a także Botanicy są trochę obrzydliwi. Dlatego między innymi nie pracuję tu na stałe. Zwariowałbym. Nie żebym był jakimś pedantem, czy coś i bardzo często mam burdel w pokoju (nie taki z dziwkami), ale bez przesady.
— Wow – usłyszałem zniesmaczony głos Chrisa.
— Co? Chyba zrobili porządki odkąd ostatnio tu byłeś, prawda?
— Taa – odparł kpiąco czarnowłosy. – To jak chcesz poszukać tego wampirka? Powinienem iść wezwać jakiegoś szamana, żeby narysował pentagram...?
— Daruj sobie – przerwałem mu.
— To może wygląd? Wygląd ma jakieś znaczenie?
— Tak, jeśli chcesz wyrwać jakąś dupę.
— To wyjaśnia, czemu nie masz dziewczyny.
— Co? – warknąłem.
Spojrzałem na Chrisa, który patrzył na mnie wyzywająco.
— Nawiasem mówiąc, zamierzasz podbijać do tej swojej wybranki?
Podszedłem do jakiegoś małego kontenerku (przysiągłbym, że jak byłem tu trzy dni temu, to stał w innym miejscu), ignorując jego pytanie. Wysunąłem szufladę, skąd wyjąłem czarne szkiełko. Znalazłem jakieś wolne stanowisko i odłożyłem je tam, a potem udałem się na mały "spacer" w poszukiwaniu płynu Nola.
— Zamierzasz mnie ignorować?
— Mniej więcej.
— To chociaż powiedz, jak wygląda. Jest wyższa od ciebie? Sorry, to idiotyczne pytanie, wszyscy są wyżsi od ciebie.
Warknąłem.
— Możesz się przymknąć? Poza tym, jest niższa ode mnie.
— To wyjaśnia, czemu cię zainteresowała.
— Bardzo zabawne.
— Oj, nie denerwuj się tak. Opowiedz mi coś o niej.
— To poszukaj płynu Nola. W tym syfie nic nie widzę.
Chris zaśmiał się, ale przynajmniej ruszył dupę. Zaczął coś przeglądać przy jakichś biurkach, robiąc przy okazji większy bałagan. Jak ktoś wróci i nas tu zobaczy, to się wkurzy. Nie żebyśmy nie mieli prawa tu być (w końcu jestem tym Chemikiem i Botanikiem!), ale zapewne trochę im tu popsujemy oraz namieszamy.
Westchnąłem.
— To co chcesz wiedzieć?
— Najlepiej wszystko.
— Hm... Ma szesnaście lat...
— Co?! Chcesz zarywać do cztery lata młodszej dziewczyny?
— Nie. Jak już wcześniej wspomniałem, wcale nie zamierzam do niej zarywać. Poza tym, jeśli chcesz się o niej czegoś dowiedzieć, najlepiej mi nie przerywaj. Mogę już mówić?
Chris skinął głową.
— Ma szesnaście lat, jest z tej grupy, co w tym roku zdawała na Licencję. I nie mam pojęcia czy zdała. Wiem tylko, że ma zielone włosy i jest niesamowicie urocza.
Tak, nie ma to jak zauroczenie zielonowłosą szesnastolatką.
— I tylko tyle? Jak ma na imię?
Wzruszyłem ramionami. Problem polegał na tym, że nie wiedziałem. Ale z drugiej strony, nie byłem pewien czy w ogóle chcę to wiedzieć. Możecie mieć mnie za idiotę, lecz to mnie naprawdę przerażało. Zakochanie i te sprawy... bałem się tego. Nie wyobrażałem sobie, bym mógł kiedyś wyznać komuś miłość.
— Nawet tego nie wiesz?
Po raz kolejny wzruszyłem ramionami.
— Mam dla ciebie małą propozycję.
— Jaką? – zainteresowałem się.
— To coś w stylu zakładu. Zaczniesz podbijać do tej dziewczyny i sprawisz, że umówi się z tobą na... co najmniej jedną randkę.
— A jak tego nie zrobię? – zapytałem. Powoli zaczynałem się bać, Chris miał czasami naprawdę idiotyczne pomysły (choć nie tak bardzo idiotyczne jak moje).
— To pójdziesz na randkę ze mną.
— Z tobą? Przecież my... Nie chcę iść z tobą na randkę! – warknąłem.
— Ja z tobą też, nie martw się. Ale, rozumiesz, to będzie dla ciebie swego rodzaju motywacja, nie sądzisz?
— Dlaczego miałbym się na to zgodzić?
— Bo jeśli odmówisz, to poproszę Eirę, żeby was zeswatała.
Nie... Nie zrobi tego. Wszystko tylko nie to! Moja siostra w takich sprawach jest trochę nadpobudliwa. Kurde, nie chcę oberwać patelnią!
— Jak będzie? – zapytał Chris, uśmiechając się słodko.
— Zgadzam się – wydukałem.
Uch, w co ja się pakuję?

1 komentarz:

  1. Witam,
    w końcu wiemy coś więcej o dziewczynie, którą zainteresował się Max, a ten zakład świetny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń